Łódzcy fani piłki nożnej w prywatnych rozmowach ciągle wracają do lat 90., zapamiętanych jako czasy świetności. Wtedy ? niezależnie od tego, komu się kibicowało ? lokalnym futbolem można było oddychać, brać go garściami, chwalić się nim przed resztą kraju. Widzew i ŁKS barowali się o mistrzostwo, by następnie gościć u siebie najlepszych piłkarzy na kontynencie. Czasem tym najlepszym potrafili napędzić stracha. Wówczas serce miasta biło w rytmie cotygodniowych spotkań: ludzie najpierw gnali na mecz, a potem świętowali na ulicy Piotrkowskiej, zaliczając slalom między pubami.
Jeszcze niedawno piłkarscy decydenci ochoczo obiecywali, iż niedługo wielki futbol ożywi zbrukane szarością miasto. I łodzianie im wierzyli, choć pierwsze derby miasta w XXI wieku rozegrano na zapleczu ekstraklasy. Wierzyli, ponieważ kluby na różne sposoby wspierali działacze, biznesmeni albo dawne ligowe gwiazdy (m.in. Zbigniew Boniek i Marek Chojnacki). Pojawiły się pieniądze, wzmocniono roztrzaskane na przełomie wieków struktury, a zespoły z czasem wróciły do najwyższej klasy rozgrywkowej. Ale rzeczywistości całkowicie zafałszować się nie udało ? z czasem zaczęła wypierać mrzonki.
Dał młodemu, bo mu się odechciało
Zbawcą Widzewa miał być Sylwester Cacek ? właściciel Dominet Banku, jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Większościowym akcjonariuszem łódzkiej drużyny został w 2007 r. - poszedł w ślady zachodnich krezusów, którzy ustanowili modę na inwestowanie w sport, w szczególności w piłkę. Obiecał, że da Łodzi Ligę Mistrzów. Zapewniał, że wie, jak to osiągnąć.
Cacek sypnął kilka razy groszem, lecz w gruncie rzeczy okazał się wyjątkowym skąpcem jak na milionera. Pomógł sprowadzić paru piłkarzy, na których Widzew pewnie wcześniej nie mógłby sobie pozwolić (Jarosława Bieniuka, Grzegorza Piechnę, Marcina Robaka, paru obcokrajowców: Josepha Oshadogana, Darvydasa Sernasa, Dudu), zachęcił kilku znanych trenerów (Janusza Wójcika, Pawła Janasa, Czesława Michniewicza), obiecał nowy stadion, ale nie przyniósł ani wyników, ani infrastrukturalnej rewolucji. Zanim można było poznać pierwsze efekty długofalowego planu, dzięki któremu Widzew miał odzyskać blask, Cacek zaczął gderać. Obwiniał i miasto, że mu wcale nie pomaga, i kibiców, że zamiast wspierać klub, awanturują się i przynoszą ujmę Widzewowi. A gdy nic się nie zmieniło, kurek z pieniędzmi przykręcił. Do tego stopnia, że nawet wypłaty dla piłkarzy przestały z niego regularnie wyciekać.
Biznesmenowi piłka dość szybko obrzydła. Nie przysporzyła mu sławy, na którą liczył, oraz dochodów, więc stała się bezużytecznym kaprysem. Mógł zatem bez skrępowania oddać władzę w ręce syna ? Mateusza, którego, zapobiegawczo, już w 2008 r. mianował wiceprezesem. Pewnie pomyślał: skoro sam nic z tego nie wyciągnę, to chociaż młody się podszkoli.
Niespełna 30-letni Mateusz Cacek w 2011 r. został najważniejszym człowiekiem w drużynie z al. Piłsudskiego ? wiceprezesem pełniącym rolę dyrektora sportowego. Z marszu stał się także największym wrogiem Widzewa, ponieważ od małego kibicuje Legii Warszawa, drużynie na wschodzie miasta nienawidzonej najbardziej ze wszystkich. - Nie będę udawał, że nie jestem z Legią związany. Z tym klubem sympatyzuję w każdej sytuacji, o ile nie godzi to w wynik Widzewa. Teraz jestem widzewiakiem ? tłumaczył, gdy został dyrektorem sportowym. Kibice mu wtedy nie uwierzyli. I nie wierzą do dziś. Z kupionych na przełomie pięciu lat piłkarzy nie pozostał żaden, o ekstraklasowy byt zespół ma walczyć nastolatkami i ligowymi przeciętniakami, a stadionu jak nie było, tak nie ma.
Diabeł byłby lepszy
W ŁKS-ie od początku było trudniej, bo drużyna z al. Unii swojego Cacka się nie dorobiła. Nie dorobiła się nawet drugiego Antoniego Ptaka. Piotrkowski biznesmen wszedł do klubu w 1995 r., w trzy lata sięgnął po mistrzostwo Polski, po czym zorganizował wielką wyprzedaż i w praktyce spuścił ŁKS do niższej ligi. Od tego czasu klubem targają problemy finansowe. Jedna z najważniejszych drużyn w rodzimym futbolu zażarcie walczy, żeby nie wypaść z obiegu, lecz inwestorzy ? szukani nawet w krajach arabskich ? wciąż nie przebywają. Gdy Andrzej Voigt, obecny prezes, zapowiedział, że pod jego rządami ŁKS będzie funkcjonował tak jak Legia Warszawa, został wyśmiany ? zarówno przez akcjonariuszy, jak i kibiców.
Głównie z powodów kłopotów finansowych ŁKS od paru lat szamocze się pomiędzy ekstraklasą a pierwszą ligą. Zdaje się, że apogeum problemów nastało teraz ? luksusowe auta, które zagracały klubowy parking, zniknęły razem z ich właścicielami, którzy nie zgodzili się na drastyczną obniżkę pensji i opuścili klub z al. Unii. Drużynę w pierwszej lidze reprezentować będą zawodnicy, którzy zgodzą się zarabiać nie więcej niż 5 tys. złotych netto. Nie trudno zgadnąć, że na takie zarobki zgodzą się tylko kopacze anonimowi i niedawni juniorzy. Sytuacja ta może się zmienić dopiero wtedy, gdy klubem zainteresują się hojni biznesmeni. Ale ani miłośnik futbolu Zbigniew Drzymała, ani wieloletni widzewski działacz Andrzej Grajewski, ani Marek Profus, na którym ponoć organizacja ŁKS-u w tak rozpaczliwym dla klubu momencie zrobiła wielkie wrażenie, nie zdecydowali się zainwestować w zespół. - Gdyby tutaj diabeł chciał wejść i dać pieniądze na funkcjonowanie klubu, to przyjęlibyśmy go z otwartymi rękoma ? mówił niedawno Tomasz Wieszczycki w obszernym wywiadzie dla ŁKSFans.pl. ?Wieszczu? sam chętnie wsparłby finansowo ukochaną drużynę, ale go na to nie stać.
Karuzela problemów ŁKS-u kręci się już ponad dekadę i nic nie wskazuje na to, aby miała się wkrótce zatrzymać. Od czasu słynnej wyprzedaży Ptaka (po zdobyciu mistrzostwa Polski pozbył się m.in. Mirosława Trzeciaka, Tomasza Kłosa czy Rafała Niżnika) łódzka drużyna miała już więcej finansowych i organizacyjnych kłopotów niż wszystkie lokalne kluby sportowe razem wzięte. Co roku ŁKS walczy o licencję ? nie zawsze ten bój wygrywa ? o pieniądze z budżetu miasta, o wsparcie przy budowie stadionu, o pomoc w poszukiwaniu sponsorów. Chyba tylko rozbiórka klubu byłaby w stanie powstrzymać tę falę kłopotów.
A jeśli nie rozbiórka, to pewnie Piotr Misztal. Łódzki przedsiębiorca zaproponował, że zostanie sponsorem ŁKS-u (z pewnością go na to stać), ale pod warunkiem, że zostanie dzierżawcą powstającego przy al. Unii stadionu, Atlas Areny i okolicznych terenów. Misztala jednak nie chce ani Voigt (oficjalnie za powód niechęci podaje niedawne kłopoty prawne przedsiębiorcy), ani większość kibiców, którzy swój lament wylewają na forach internetowych. Widocznie można znaleźć sponsora, który jest gorszy od diabła.
Nie uwierzą, dopóki nie zobaczą
Podczas gdy kluby walczą o przetrwanie, Łódź zaczyna ślamazarnie wychodzić z odrętwienia. Euro 2012 i towarzyszący tej imprezie splendor ominął miasto szerokim łukiem. Mieszkańcy największych metropolii w kraju doświadczyli mistrzostw na własnej skórze (Kraków nie dostał organizacji turnieju, ale czerpał z prężnie działającej strefy kibiców), a łodzianie musieli podróżować po Polsce, żeby choćby na chwilę pomacać Euro, ponieważ u siebie mogli jedynie czatować przy ustawionym w Manufakturze telebimie albo w pubach, które masowo uzbroiły się w telewizory. Zresztą, nawet podróżowanie po Polsce nie było takie wygodne, bo Łódź Fabryczna, jeden z dwóch głównych dworców w mieście, jest w budowie. Dyskomfortem komunikacyjnym łodzianie płacą za ultranowoczesny dworzec. Na miarę XXI wieku.
Przebudowa Łodzi Fabrycznej ma zostać ukończona w 2015 r. Rok wcześniej do użytku powinien zostać oddany stadion miejski, nad którym rozwodzono się od bardzo dawna. Nowa arena ma powstać w sąsiedztwie obecnego obiektu ŁKS-u ? wykonawca chce to zrobić tak, aby w międzyczasie ełkaesiacy mogli wojować na swoim stadionie w pierwszej lidze. Na planach wszystko wygląda nieźle ? boiska treningowe, parkingi, hala na 3 tys. miejsc, restauracje, sale konferencyjne, Muzeum Sportu, może nawet pokoje hotelowe lub mała galeria handlowa. Musi się jedynie znaleźć ktoś, kto dobuduje czwartą trybunę (wtedy stadion pomieści ok. 22 zamiast 16,5 tysiąca widzów). Prace nad obiektem mają ruszyć lada dzień.
Widzew także czeka na swój stadion ? większy (na ok. 30 tys.), droższy, zbudowany również przy wydatnym wsparciu miasta. Z wstępnego harmonogramu wynika, że obiekt ma powstać w 2015 r. Dzięki temu Łódź 3 lata po zakończeniu Euro zasypałaby przepaść, jaka powstała między nią a innymi dużymi miastami. Na razie jednak widzewiacy o punkty będą walczyć na ?Kurniku?, a ełkaesiacy na ?Estadio da Gruz?. I dopóki obiecane obiekty nie powstaną, dopóty łodzianie w nie nie uwierzą. Już się nauczyli, aby nie ufać długofalowym planom. Szczególnie tym, które dotyczą piłkarskiej przyszłości miasta.
Byle dożyć następnego sezonu
Łódź żyje przeszłością: Lodzermenschami, których w literackiej pamięci utrwalił Władysław Reymont, manufakturami, przemysłem włókienniczym, gettem żydowskim, mieszaniną kulturową, wielkim futbolem z przełomu lat 70. i 80. oraz drugiej połowy 90. Mieszkańcy nie są optymistami, więc prędzej wzdychają do Polski Ludowej, zamiast czekać na to, co przyniesie przyszłość. Kiedy myślą o futbolu, najczęściej cofają się do lat świetności, kiedy z grających dla Łodzi piłkarzy dało się ulepić połowę reprezentacji. Dywagacji na temat przyszłości unikają albo podejmują je z bólem serca. Kiedyś przynajmniej czekali z utęsknieniem na derby. Teraz nawet nie wiedzą, czy takowe jeszcze się kiedyś odbędą. Jeśli tak, to raczej nie w ekstraklasie.
W natłoku nieszczęśliwych zdarzeń i głupich decyzji lokalna miłość do futbolu została wystawiona na próbę. Na razie ją przegrywa ? zainteresowanie łódzką piłką spadło, tylko najzagorzalsi kibice dyskutują na temat zbliżających się rozgrywek. Fani wolą jednak utyskiwać na kłopoty organizacyjne, zamiast dyskutować o roszadach kadrowych, perspektywach, wzmocnieniach i osłabieniach ligowych konkurentów. Tabela przestała mieć znacznie. Liczy się wyłącznie przetrwanie.
Nawet ci, którzy nie są blisko z klubami, wiedzą, że nie dzieje się w nich najlepiej. Mistrzostwa Europy przesłoniły ligowe trudności, ale gdy tylko turniej dobiegł końca, zamiecione pod dywan brudy zaczęły samowolnie wypełzać. Wystarczy kilkuminutowy przegląd lokalnej prasy sportowej, aby zorientować się, że sytuacja jest dramatyczna. - Daj Boże, żeby Widzew się utrzymał, bo naprawdę będzie bardzo ciężko. Po ostatnich odejściach czołowych zawodników nie wiem, czy da sobie radę ? powiedział ?Gazecie Wyborczej? Grzegorz Piechna, były król strzelców ekstraklasy. ?Kiełbasa? spędził w Widzewie tylko kilka miesięcy, ale zdążył poczuć, jak ważny dla łodzian jest futbol. Zachęca do modlitwy, choć miejscowi fani wolą walczyć. Kibice obu klubów regularnie suną Piotrkowską w kierunku Urzędu Miasta Łodzi, aby wyrazić swoje niezadowolenie z urzędniczej opieszałości. Muszą stale udowadniać lokalnym mocodawcom, że futbol w tym mieście jest niezbędny.
Marginalizacja łódzkich klubów piłkarskich jednak następuje ? wola zagorzałych fanów na razie na nic się zdaje. Kibice mniejszej wiary coraz chętniej rezygnują z piłki na rzecz innych sportów. W modzie są dziś rugbyści Budowlanych Łódź, którzy od lat rozdają karty na krajowym podwórku. ŁKS i Widzew coraz bardziej przypominają wymarłe ikony miasta. Takie, którymi nie da się nacieszyć, ale za które można dostać po mordzie.
KRZYSZTOF DOMARADZKI
http://www.weszlo.com/news/11270-Blogi_ ... la_futbolu
Mnie jak zawsze interesują również komentarze:
Pędrak (27.07.2012 06:03:03)
Dobry, prawdziwy tekst... A tym wszystkim, którzy nie mając pojęcia o naszym mieście, mówią o nim jak najgorzej, śmieję się w twarz:) Czy wam się to podoba czy nie Łódź przetrwa i będzie się rozwijać. Natomiast Widzew jeszcze nie raz da nam powód do dumy.
olopi (26.07.2012 20:44:32)
ps. to, że Łódź ma stare stadiony, dałby za to plus, przynajmniej nie będą notować takich strat jak Lechia, stadion narodowy, Śląsk. Ten trend zaczerpnięty z Anglii aby ze stadionów robić miejsca dla biznesmenów, przynosi straty klubom. Zyski tylko piłkarzom i trenerom. Niezależnie jaki jest stadion, jak drużyna jest dobra lub jest silna więź poprzez np. grę wychowankami, to ludzie przyjdą ją obejrzeć. Robienie z piłki biznesu to wielka porażka.
j (26.07.2012 18:24:49)
mam tylko pytanie do miasta....dlaczego nie zbuduja jednego stadionu - na ktorym oba zespoly moglyby grac? dzieki temu oba zespoly graly by szybciej na nowym stadionie, a i kasa miasta by odetchnela
jaku (26.07.2012 17:46:13)
Bardzo dobry tekst - gratulacje. Nie wyobrażam sobie kibicowskiej Polski bez dwóch klubów z Łodzi w Eklasie, więc, zapominając o wzajemnych sympatiach antypatiach, życzę wam jak najlepiej.